Anna Streżyńska: Administracja marzeń to dowód w komórce

Wtorek, 19 lipca 2016 (15:16)

Administracja moich marzeń to dowód w komórce. I mam nadzieję, że takie funkcjonalności w telefonie, umożliwiające potwierdzenie tożsamości i realizację usług administracyjnych i komercyjnych, to już kwestia przyszłego roku - mówi w wywiadzie dla Interii, RMF FM i Telko.in minister cyfryzacji Anna Streżyńska.

Zdjęcie

Anna Streżyńska, fot. Waldemar Kompała / Interia.pl /INTERIA.PL
Anna Streżyńska, fot. Waldemar Kompała / Interia.pl
/INTERIA.PL

Paweł Czuryło (Interia.pl), Łukasz Dec (Telko.in), Krzysztof Berenda (RMF FM): Jak wychodzi w praktyce burzenie Polski silosowej, które Pani zapowiadała? Co jest największym problemem w komunikacji pomiędzy resortami, może ludzie mówią żeby się im nie wtrącać, a może że nie chcą zmian?
- Anna Streżyńska, minister cyfryzacji: Z większością resortów nasza współpraca układa się bardzo dobrze. Z Ministerstwem Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pracowaliśmy nad programem 500+. Wspólnie z Ministerstwem Rozwoju i kilkoma innymi ministerstwami prowadzimy Program "Od Polski papierowej do cyfrowej". Ja jestem szefem tej inicjatywy, mam dwóch zastępców: jednego z Ministerstwa Rozwoju, drugiego z Ministerstwa Cyfryzacji, za kilka dni do Komitetu Sterującego dołączy Minister Finansów. Układanie współpracy w ten sposób powoduje identyfikowanie się poszczególnych ministrów ze wspólnym celem. Oczywiście nikt nas nie zwalnia z realizacji zadań własnych I pozostajemy w nich decydentami, ale znacznie sprawniej układamy te zadania w większą całość, nie mówiąc o znajomości opinii i realiów innych resortów. Taka współpraca sprawia, że jesteśmy w stanie działać efektywniej i lepiej realizować różne pomysły.

A są jeszcze takie postawy, że administracja blokuje zmiany bo wie, że cyfryzacja to np. mniej miejsc pracy?
- Takiej postawy nie dostrzegam, ale przy naszych projektach pracują wyjątkowi ludzie, którzy wiedzą, że ze swoimi pomysłami, pracowitością i intelektem zawsze będą mieli miejsce w naszych szeregach.

Reklama

Czy w 2041 r. będziemy musieli wychodzić z domu by załatwić sprawy administracyjne, czy wszystko już wtedy będzie dostępne zdalnie?
- To oczywiście nie będzie obligatoryjne (śmiech). Na pewno coraz więcej usług administracyjnych i użyteczności publicznej będzie trafiało do sieci, ale są też takie, które z przyczyn obiektywnych będą wymagały osobistego stawiennictwa. Recepty czy zwolnienia lekarskie mogą być załatwiane w sieci. Ale do lekarza musimy wybrać się osobiście.

Czy ta uberinformatyzacja ma się odbywać tylko z udziałem państwa czy z większościowym udziałem biznesu?
- Program 500 + był naturalnym wyrazem wiary w to, że skoro państwo nie jest w stanie zapewnić realizacji usług drogą elektroniczną, to trzeba spojrzeć na biznes, który oferuje usługi w sposób łatwy i przyjazny. W tym wielkim zadaniu cyfryzacji zadań państwa jest miejsce dla każdego; demokratyczne kraje chętnie delegują zadania publiczne do jednostek komercyjnych pod warunkiem zagwarantowania realizacji interesu publicznego i z nadzieją na większą skuteczność.
- 500+ to przedsięwzięcie cyfrowe zorganizowane ad hoc. Gdyby od początku przemyśleć możliwość składania wniosków jako usługę cyfrową, wyglądałoby to zupełnie inaczej. Obywatel powinien raz wypełnić wniosek, a reszta powinna się odbywać automatycznie. Systemy powinny same weryfikować dokumenty, a obywatel powinien dostawać pieniądze na konto aż do momentu, gdy system powie "stop", kiedy świadczenie się już nie należy. Do takich właśnie rozwiązań zmierzamy - spotykamy się w sprawie cyfrowych usług publicznych. Niestety, nie jest to wcale proste. Problem w tym, że nasze systemy się ze sobą nie komunikują.
- Mamy więc dziś listę dziesięciu usług, które planujemy wdrożyć w sposób cyfrowy. Pierwsze jeszcze przed końcem 2016 r. Są stosunkowo dobrze opisane i nie są skomplikowane. Są też dostatecznie popularne i żadna nie wykracza poza formularz. Czyli złożymy formularz elektroniczny, a potem prawdopodobnie trzeba będzie odebrać decyzję osobiście. Prawdopodobnie nie uda nam się jeszcze sprawić, by cały proces przebiegał w pełni elektronicznie. Profil zaufany nie jest jeszcze dostatecznie rozpowszechniony. Ale docelowo tak to właśnie powinno wyglądać: począwszy od wniosku, po decyzję wszystko powinno się odbywać on-line. Doprowadzenie do sytuacji, że systemy wymieniają dane wymaga jednak czasu.

Da się to zrobić w ciągu jednej kadencji?
- Kadencja ma cztery lata, więc mam nadzieję, że to wystarczający okres, by znaczna większość istotnych usług stała się cyfrowa. Przed nami wdrażanie kolejnych usług, zintegrowanie rejestrów... Teraz zajmujemy się ratowaniem sytuacji w CEPIK-u, aktach stanu cywilnego i w ePUAP. Główne rejestry państwowe cierpią dziś na absolutną niewydolność. Same naprawy potrwają pewnie do końca następnego roku, ale na szczęście integracja systemów przebiega częściowo równolegle.

Ile więc czasu potrzeba na administrację pani marzeń?
- Administracja moich marzeń to dowód w komórce. I mam nadzieję, że takie funkcjonalności w telefonie, umożliwiające potwierdzenie tożsamości i realizację usług administracyjnych I komercyjnych, to już kwestia przyszłego roku. W Polsce jesteśmy oczywiście przyzwyczajeni do dokumentów w tradycyjnej wersji. Tzw. dowód w komórce ani prawo jazdy w komórce, czy karta ubezpieczenia zdrowotnego nie będą obowiązkowe, jak dziś nie ma obowiązku dokonywania płatności za pomocą telefonu. Plastikowa karta z warstwą elektroniczną tzw. czipem pozostanie podstawowym dokumentem, lecz jestem przekonana, że ludzie sami wkrótce wybiorą, kierując się bezpieczeństwem i wygodą. Jesteśmy w trakcie analizy wielu europejskich I światowych rozwiązań.

Jakie będą więc najbliższe kroki w budowie e-administracji?
- Sercem e-administracji jest e-tożsamość, czyli "ja w sieci". Zaczniemy od upowszechnienia profilu zaufanego i ePUAP-u za pomocą serwisach komercyjnych, w tym bankowych, ale to wymaga remontu ePUAP i wydzielenia profilu zaufanego, to działanie aż do jesieni jest w toku. Sprawny profil zaufany jest potrzebny do realizacji usług online. W ramach portalu obywatel.gov.pl chcemy zintegrować informacje administracji oraz usługi centralne i najpopularniejsze samorządowe. Potem przed nami inne zadania dotyczące eID: dostęp do elektronicznych usług administracji przez systemy telekomunikacyjne, Pocztę Polską (e-skrzynka, e-doręczenia), umiędzynarodowienie profilu zaufanego (tzw. Rozporządzenie eIDAS), dowód z warstwą elektroniczną (tzw. pl.ID), usługi e-zdrowia: e-recepta, e-skierowanie i zapisy do lekarza. Wymieniam nie po kolei, to dzieje się równolegle i w wielu współpracujących resortach.
- Dla mnie ważna jest też e-sprawozdawczość, czyli zbudowanie systemu, który umożliwia redukcję obowiązków sprawozdawczych dla przedsiębiorców. Nasze systemy muszą wymieniać między sobą dane a także agregować I przetwarzać je dla wszystkich którzy tego potrzebują, w tym dla celów zarządzania państwem.
- Pracujemy też nad tym, by pojawił się pewnego rodzaju spis dobrych praktyk i wzorów kontraktowych dla zamawiających systemy IT, by się nie dublowały i były zamawiane z poszanowaniem interesu publicznego, a przede wszystkim bez marnotrawstwa. Pierwsza część już została ogłoszona.

Zdjęcie

Anna Streżyńska, fot. Waldemar Kompała /INTERIA.PL
Anna Streżyńska, fot. Waldemar Kompała
/INTERIA.PL

Na ile ma wszystko robić administracja, a na ile biznes?
- Tworzymy jak najwięcej szans, by biznes współpracował z administracją. Biznes w tym całym ekosystemie odgrywa bardzo ważną rolę. Taki federacyjny model zapewnia konkurencyjność, a ponadto biznes ma o wiele więcej wiedzy o tym jak budować usługi przyjazne dla użytkownika. Nie zawsze potrzebne jest państwo, aczkolwiek zawsze gwarantem bezpieczeństwa musi być państwo i stąd ogromna uwaga i ostrożność w naszych działaniach, a także wspieranie wszystkich działań przez rozbudowywany pion cyberbezpieczeństwa.

Jakie wnioski dla administracji płyną z wdrażania programu 500+?
- Każdą usługę e-administracji moglibyśmy wzbogacić o uwiarygodnienie bankowe, telekomunikacyjne lub pocztowe i realizować za pośrednictwem poszczególnych serwisów transakcyjnych. Chcemy oczywiście, by w tym ekosystemie działały rozwiązania państwowe zwiększające wiarygodność obrotu - stąd sercem system jest profil zaufany. Ale może on być zakładany za pomocą uwiarygodnienia przez dostawcę usług bankowych czy telekomunikacyjnych przy użyciu ich "credentiali", pod warunkiem osiągnięcia przez nie wymaganej I sprawdzonej wiarygodności.

Jakie znaczenie powinna mieć docelowo e-adminstracja? Dlaczego obywatel powinien chcieć z niej korzystać?
-Jesteśmy niejako zmuszeni korzystać z tych usług, ponieważ prowadzimy coraz bardziej dynamiczny styl życia, oderwany od stałego miejsca pobytu. Większość spraw załatwiamy w biegu. I to będzie główny motywator dla ludzi. Chodzi o to, by klienci mogli załatwiać sprawy administracyjne 24 godziny na dobę i przez 7 dni w tygodniu, oraz o to, by administracja korzystała z baz danych które posiada, a nie zmuszała nas do wykonywania jej własnej roboty. W ten sposób nie musimy dostosowywać się do godzin pracy urzędów oraz wiemy, za co płacimy podatki.
- Z drugiej strony motywatorem będzie też fakt, że zakres usług w sieci będzie coraz szerszy. Wyobrażam sobie taki moment, że to administracja centralna zapyta: "Co mogę jeszcze zrobić dla ciebie, Obywatelu?"

Czy macie już państwo rozeznanie, jak BREXIT może wpłynąć na budżet Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa?
- Oczywiście, rozpoczęliśmy analizy, ale dzisiaj stoimy głównie przed niewiadomymi. Nie wiemy chociażby, ile może potrwać proces wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii, i czy do tego czasu będzie ona lojalnie realizować swoje zobowiązania na rzecz wspólnoty. Kolejna sprawa: na jakich warunkach Wielka Brytania opuści Unię? Wielka Brytania była dotychczas dla Polski ważnym partnerem, a w sprawach cyfrowych wręcz wzorem i sojusznikiem. Trzeba pamiętać, że prawdopodobnie będzie chciała pozostać we wspólnocie gospodarczej, a to z pewnością zostanie obłożone pewnymi warunkami. Wydaje się, że dla Wielkiej Brytanii korzystnie będzie je spełnić, a zarazem, jeśli je będzie spełniała, będzie także korzystała z obecności w UE, czyli pozostanie naszym ważnym partnerem, co nas bardzo cieszy. Z tego powodu nie spodziewamy się ruiny unijnego budżetu w najbliższych latach, a zatem radykalnego obcięcia środków na POPC.

Zatem mało jeszcze wiemy, ale jesteśmy optymistami?
- Tak to wygląda. Bardzo dużo czasu zajmie teraz wynegocjowanie szczegółów rozstania z Wielką Brytanią, a jeszcze więcej samo rozstanie. Dużo wody upłynie, zanim zmieni się obecna rzeczywistość w Unii.
- Z mojej perspektywy sprawa ma jeszcze jeden aspekt. Z jednej strony, mamy bardzo dobre doświadczenia we współpracy z Wielką Brytanią. Zwłaszcza tam, gdzie trzeba ograniczać regulacyjne zapędy Komisji Europejskiej. Ostatni przykład, to platformy internetowe, które Komisja chciałby regulacyjnie "dociskać", przeciw czemu wspólnie oponujemy.
- Z drugiej strony, widziałam niejednokrotnie, że w międzynarodowych negocjacjach na temat swobód gospodarczych Wielka Brytania jako duży i zasiedziały kraj europejski nie posługuje się optyką małych krajów i raczkujących rynków cyfrowych. Dzisiaj zaś mechanizmy społeczno-gospodarcze, także lokalne zaniedbania i słabość lokalnych gospodarek cyfrowych, prowadzą do drenażu zasobów intelektualnych w Europie. Nie dość, że małe społeczeństwa płacą za wykształcenie utalentowanych osób, to nie tylko nie mają potem bezpośrednich korzyści z efektów ich pracy, ale jeszcze muszą za te efekty płacić globalnym koncernom. I tutaj pojawia się kwestia negocjacji np. TTIP i rola Wielkiej Brytanii w tych negocjacjach. BREXIT oznacza, że to również może się zmienić.

Z innej beczki... Ustawa o przeciwdziałaniu skutkom promieniowania elektromagnetycznego.
- Właśnie zakończyło się opiniowanie wstępnych założeń ustawy. Strony spotykają się regularnie, by wypracować porozumienie.

Zdjęcie

Anna Streżyńska, fot. Waldemar Kompała /INTERIA.PL
Anna Streżyńska, fot. Waldemar Kompała
/INTERIA.PL

Kiedy możemy się spodziewać projektu ustawy, a kiedy przyjęcia legislacji?
- My nie forsujemy tempa. Chcemy, żeby strony się porozumiały. Początkowo było widać, że naszym partnerom społecznym się spieszy. Niemniej w toku konsultacji uzgodniliśmy wykonanie pewnych badań, co musi zająć trochę czasu.
- Pilotażowe badanie emisji z urządzeń radiokomunikacyjnych prowadzone obecnie w Małopolsce i na Podkarpaciu, to w sumie ponad 900 stacji w 300 lokalizacjach, z których trzeba zebrać dane. Do tego dojdzie czas na ich opracowanie i przygotowanie dokumentacji badań. Tym bardziej, że metodyka jest precyzyjna i ściśle określona. Przygotował ją Instytut Łączności, a certyfikowało Polskie Centrum Akredytacji.
- Kolejna, jeszcze trudniejsza sprawa, to badanie wpływu promieniowania elektromagnetycznego na zdrowie ludzkie. Współpracuje z nami Collegium Medicum UJ, które poprosiliśmy o zbadanie w pierwszym rzędzie budzących duże emocje przypadków tzw. nadwrażliwości elektromagnetycznej. Czy rzeczywiście mamy z nimi do czynienia, czy może dolegliwości są wynikiem jakichś innych czynników? Zweryfikowanie tego przez Collegium Medicum również zajmie nieco czasu.
- Do końca roku pewnie opracujemy założenia i wstępny zarys ustawy, po czym zawiesimy pracę na okres około jednego kwartału i poczekamy na wyniki wspomnianych badań, które będą wkładem merytorycznym do ostatecznego projektu ustawy.

Jaki - z pani punktu widzenia - jest cel tej legislacji? Chodzi o realną zmianę rzeczywistości związanej z lokacją i działaniem urządzeń radiokomunikacyjnych, czy bardziej o skanalizowanie społecznych emocji?
- Najważniejszą sprawą jest realne, a nie fikcyjne funkcjonowanie kontroli emisji z urządzeń telekomunikacyjnych.

A była fikcją...?
- Oczywiście. Jeżeli na siedem dni przed kontrolą kontrolowany - z mocy prawa - jest o niej uprzedzany, to ma dość czasu na rekonfigurację urządzeń. Szerokie ulgi kontrolne dla przedsiębiorców wprowadzone w minionych latach - w obszarze radiokomunikacji - negują w ogóle sens podejmowania działań kontrolnych.
- Społeczeństwo ma prawo do efektywnej kontroli zjawisk, które go niepokoją. Ma prawo do pełnej informacji o tych zjawiskach - w tym o poziomach i efektach promieniowania elektromagnetycznego. Jeżeli ktoś rzeczywiście cierpi na nadwrażliwość lub obawia się promieniowania, trzeba mu zapewnić możliwość unikania miejsc wyższej ekspozycji.
- W Polsce normy emisyjne są bardzo wysokie, więc raczej nie ma mowy o dalszym ich zaostrzaniu...

Może więc złagodzenie tych norm? Myśleliście o tym?
- Myśleliśmy już dawno, ale do tej pory koncentrowaliśmy się raczej na udrożnieniu procedur związanych z inwestycjami telekomunikacyjnymi. To było ważniejsze. Dzisiaj natomiast nie za bardzo widzę atmosferę do liberalizacji norm emisyjnych, chociaż mam także nadzieję co do wyników badań. Z pewnością musiałaby to poprzedzić głęboka analiza wpływu promieniowania na organizm ludzki, przegląd rekomendacji renomowanych placówek badawczych, czy wreszcie obserwacja, jak to się rozwiązuje w innych krajach.
- Zamiast liberalizować normy promieniowania nowa ustawa usprawni procesy budowlane. Wyobrażam sobie, że możliwe będzie lokowanie urządzeń w trybie bez zgłoszenia, czy bez pozwolenia budowlanego, ale pod warunkiem, że każdorazowo realizowane będzie zgłoszenie do instytucji kompetentnej w przeciwdziałaniu nadmiernym emisjom. Myślę tu np. o organach kontrolnych ochrony środowiska czy służbach kontrolnych UKE. Dzięki temu zachowana zostanie kontrola uprzednia inwestycji, ale nie w uciążliwym dla inwestorów reżimie prawa budowlanego.

Czyli w jakiejś mierze, to co planowaliście przy nowelizacji megaustawy.
- Przepisy nie będą takie same, jak planowaliśmy, ale na pewno trzeba doprowadzić do skrócenia czasu realizacji inwestycji. Kontrola nad promieniowaniem musi przebiegać szybko i sprawnie. To zaś będzie wymagało rozbudowania struktur kontrolnych w UKE i inspektoratach ochrony środowiska. Dążymy do rozwiązania problemu ponadnormatywnych emisji elektromagnetycznych, ale nie kosztem jakości i zasięgu usług telekomunikacyjnych, bez których nie będzie rozwoju innowacyjnych obszarów gospodarki, na czym bardzo nam zależy. Nie będzie autonomicznych samochodów, czy zaawansowanej automatyzacji przemysłu bez wydajnych sieci radiowych. Od tego nie ma odwrotu.

Skoro o sieciach radiowych mowa... Czy rząd będzie nalegał na szybkie rozdysponowanie pasma 700 MHz? Na przykład z powodu potrzeb budżetu państwa.
- To by było pozbawione rozsądku. Choćby z powodu uzgodnień międzynarodowych. Wszyscy chętnie z nami negocjują te uzgodnienia. Najtrudniejsze i przebiegające osobnym nurtem są rozmowy z Rosją, a bez porozumienia z nią nie da się lokować nadajników na częstotliwości 700 MHz w pasie przygranicznym. Kolejna sprawa, to polscy nadawcy telewizyjni, którzy mają ważne przydziały częstotliwości w paśmie 700 MHz jeszcze przez wiele lat. Trzeba się zastanowić w jakim trybie przenieść ich na inne zasoby lub w inny sposób zaspokoić ich roszczenia.

W ubiegłym roku pojawił się pomysł budowy na tej częstotliwości rządowej sieci łączności specjalnej. Czy to pani zdaniem dobry pomysł?
- Nie. Są do tego znacznie lepsze zasoby radiowe na niższych częstotliwościach. Dzisiaj, co do zasady, nie rozważamy przeznaczenia całego dostępnego pasma 700 MHz do takich zastosowań. Być może jakiś fragment.

Reasumując: kiedy zatem, pani zdaniem, będzie właściwy czas na postępowanie na 700 MHz?
- Według mnie, najwcześniej 2020 r., a realnie, to jeszcze później.

Przed wyborami forsowała pani pogląd o potrzebie połączenia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z Urzędem Komunikacji Elektronicznej. Kadencja władz KRRiT kończy się w tym roku, a zatem...
- Z powodu prac nad zmianą zasad nadzoru i finansowania mediów publicznych nie rozważamy dzisiaj połączenia KRRiT z UKE. Ta sprawa jednak wróci w przyszłości. Sprawa uporządkowania pasma 700 MHz - gdzie krzyżują się interesy operatorów telekomunikacyjnych i nadawców telewizyjnych - pokazują, że konsolidacja nadzoru nad obydwoma obszarami jest pożądana.

Co z konsolidacją aktywów telekomunikacyjnych, które kontroluje skarb państwa lub jednostki samorządowe. Na początku swojej kadencji wspominała pani o tym, jako jednym z celów resortu.
- Regionalne sieci szerokopasmowe nadal pozostają rozproszone. Ostatnie dopiero kończą procesy rozliczania dotacji uzyskanych na budowę. Nic się tam na razie nie dzieje nowego.

A NASK? Już wiele lat temu padł pomysł wydzielenia i sprzedaży działalności telekomunikacyjnej tej jednostki. Dzisiaj państwo ją znowu reformujecie.
- Nie ma dzisiaj mowy o prywatyzacji części telekomunikacyjnej NASK, aczkolwiek jest mowa o wyłączeniu tej działalności z działalności naukowej. Rozważamy także realizację zadań na rzecz państwa.

Zaprosiliście operatorów komórkowych do współpracy przy budowie jednego z systemów uwierzytelniania obywateli w informatycznych systemach publicznych. Czy telekomy mają w tym uczestniczyć pro-publico bono?
- Oczywiście, że nie. To są przedsiębiorstwa komercyjne. Według mnie, wiedzą już, że system transferu obywatela do systemów publicznych poprzez systemy przedsiębiorstw komercyjnych zbliża się nieuchronnie. Jeżeli w to nie wejdą, to potencjalne korzyści zgarnie kto inny. Na przykład banki.
- Inna sprawa, że telekomy nie mają chyba na razie pomysłu, jak wykorzystać taką współpracę z administracją publiczną. W przypadku programu 500+ udział banków w składaniu wniosków dawał im oczywiste korzyści. Dla telekomów wizja korzyści chyba nie jest tak jasna, a wiadomo, że będą musiały ponieść koszty systemu mobilnej autentykacji.
- Operatorzy dopiero się więc zastanawiają w jakim sposób mogliby uzyskać zwrot z tej inwestycji. Rozwiązanie mobile connect przeznaczone jest przede wszystkim do zastosowań komercyjnych i we współpracy z komercyjnymi partnerami operatorzy muszą szukać swojej szansy.

Rozmawiali Krzysztof Berenda (RMF), Paweł Czuryło (Interia.pl) i Łukasz Dec (Telko.in)

Artykuł pochodzi z kategorii: Innowacje - Wiadomości